1. Aktualności
  2. Polska

Delikatesy walczą z wielkimi sieciami o klientów

Źródło: Martin Stysiak, gazeta.pl Gospodarka
Autor: Janusz Górski

Sieci delikatesów Alma, Bomi oraz Piotr i Paweł przez lata uchodziły za sklepy dla bardziej zamożnych klientów, oferując im najwyższej klasy produkty po odpowiednio wyższych cenach. Jednak kryzys zmusił je do zweryfikowania swojej strategii i szerszego zwrócenia się w stronę przeciętnych konsumentów. Jak na tym wyszły?

Największe polskie sieci delikatesów pojawiły się na rynku na początku lat 90. W 1990 roku Eleonora Woś wraz z synami Piotrem i Pawłem otworzyła pierwszy sklep w Poznaniu, który nazwała imionami swoich dzieci. Rok później w Krakowie powstała Alma SA, a Bomi rozpoczął działalność w 1995 roku w Gdyni. Wszystkie były nakierowane na bardziej majętnych klientów i oferowały produkty z wyższej półki, często tak ekstrawaganckie jak mięso ze strusia czy rekina, konfitury z kasztanów czy trufle. A chętnych nie brakowało, co widać po rozwoju wszystkich sieci - Alma ma obecnie 31 sklepów na terenie całego kraju, Bomi - 34 (choć warto dodać, że do sieci należy też 20 supermarketów i prawie 1,5 tys. sklepów osiedlowych), Piotr i Paweł - 78 delikatesów w 46 miastach Polski, a liczby te cały czas rosną. Równie imponująco wygląda asortyment - Bomi dysponuje 35 tys. artykułów spożywczych, Alma ma prawie o połowę więcej, a Piotr i Paweł dysponuje bazą ok. 40 tys. produktów.
Wzrost wszystkich sieci widać też po wynikach finansowych wszystkich spółek - w ubiegłym roku zysk Almy wyniósł 57 mln zł, z kolei przychody Piotra i Pawła sięgnęły aż 1,6 mld zł, co oznacza wzrost w skali roku aż o 17 proc. - Od dziesięciu lat nasze przychody rosną średnio o prawie 20 proc. i takie tempo w kolejnych pięciu latach chcemy utrzymać. Mniej więcej połowa wzrostu przychodów wynika z otwierania nowych obiektów, a połowa ze wzrostu sprzedaży we wcześniej otwartych sklepach - tłumaczy prezes firmy Piotr Woś.
Branża wygląda więc idealnie, ale problemów nie brakuje. Największe zmartwienia dla sieci delikatesów przyszły wraz z kryzysem, gdy wielu klientów odwróciło się od tych sklepów na rzecz hipermarketów i przede wszystkim dyskontów, takich jak Lidl czy Biedronka.
W delikatesach jak w Biedronce
Do walki z nimi delikatesy wyciągnęły działa, które do tej pory były zarezerwowane właśnie dla dyskontów - postawiły na tworzenie własnych marek sprzedawanych po niższych cenach. Pod marką własną Almy kupimy więc herbatę, kawę, wędliny i nabiał. W ubiegłym roku własną linię produktów stworzył też Piotr i Paweł. Obejmuje ona m.in. sałatki, pierogi, pizzę czy napoje. Różnice, zwłaszcza w cenach, widać gołym okiem. Konfitura wiśniowa Piotra i Pawła kosztuje 3,99 zł, za ten sam produkt innych, \"markowych\" producentów trzeba zapłacić ok. 10 zł. Z kolei jogurt PiP można kupić za 1,85 zł, podczas gdy analogiczny produkt Bakomy to już wydatek rzędu 3,39 zł.
Niebawem własną serię asortymentu ma wprowadzić do swoich sklepów sieć Bomi. Chce ona wprowadzić na rynek 200 produktów, będzie to 3 proc. całkowitego asortymentu sieci, ale docelowo marki własne mają stanowić do 15 proc. wszystkich produktów.
Sieci niechętnie przyznają się do konieczności wprowadzania tańszych artykułów. - Celem naszej firmy jest dążenie do oferowania jak najbardziej konkurencyjnych cen w ramach oferty, którą sieć kieruje do swoich klientów - lakonicznie informuje Błażej Patryn, rzecznik prasowy sieci Piotr i Paweł.
Polaków trzeba uświadomić
Strategię tanich marek własnych z powodzeniem realizują wielkie sieci handlowe - szacuje się, że produkty własne w dużych hipermarketach stanowią 20-30 proc. całego asortymentu, a w kategorii produktów chemicznych wartość ta wzrasta do 60 proc. Cena jest ich niebagatelną zaletą, jednak nie zawsze idzie ona w parze z jakością. Jednak sieci delikatesów zapewniają, że nie jest tak w ich przypadku. Jednocześnie zapewniają, że nie wycofają ze swoich sklepów produktów luksusowych, bo na rynku jest wciąż na nie duże zapotrzebowanie. Tym bardziej że - jak tłumaczy Jerzy Mazgaj, założyciel i prezes Almy - Polacy nie mają jeszcze świadomośc jakości produktów oferowanych w delikatesach.
Delikatesy odrobiły lekcje
Zdaniem Dominiki Kubackiej, analityka handlu detalicznego z firmy PMR, postawienie na tańsze produkty przez delikatesy były koniecznością. - Ostatnie lata spowolnienia gospodarczego uświadomiły tym sieciom, że powinny pójść właśnie w tym kierunku - przekonuje i dodaje, że wszystkie sieci odrobiły lekcje płynące z poprzednich błędów. Przede wszystkim, przekonuje Kubacka, firmy bardziej rozważnie dobierają swoje lokalizacje i bardziej elastycznie reagują na zmiany na rynku. - Tego typu sklepy powinny skupić się przede wszystkim na wielkich aglomeracjach gwarantujących odpowiednią siłę nabywczą - przekonuje.